sobota, 26 marca 2011

Status

Marta Klimowicz w swoim tekście sprzed kilku lat, opublikowanym w Kulturze popularnej analizuje komunikaty wizualne wpisane w zdjęcia umieszczane na Naszej Klasie. "Sukces", "rodzina", "moje maleństwo" - autorka trochę inaczej je porządkuje, w każdym razie wyróżnia kilka etykiet, którymi posługują się ludzie obecni na NK (akurat w tym wypadku chodzi o NK, ale rzecz nie tylko i niekoniecznie dotyczy Naszej Klasy). Komunikujemy zgodnie z wdrukowanymi w głowę porządkami, powtarzamy klisze, to oczywiste. Mniej oczywiste na ile wiednie, na ile bezwiednie uruchamia się ów mechanizm.

Analiza przeprowadzana przez Martę Klimowicz zamienia się w pewnym momencie w wartościowanie. Jeszcze nie do końca potrafię uchwycić mechanizm tego wartościowania, staram się. NK jest statyczna, jeśli dobrze śledzę tok myślenia autorki (bo też jest, skąd jednak czerpię wiedzę, że "tak jest"?). Spróbuję dokonać operacji podwójnej, iść za tekstem Marty Klimowicz i mieszać jej odczytania z własnymi. Zatem NK jest statyczna i zorientowana na stabilizację (już chocby przez to, że podstawowym identyfikatorem człowieka jest tu szkoła).

Swoimi zdjęciami na NK - pisze autorka - mówię: mam pozycję, stanowisko, dobrze mi się powodzi, jestem zadowolona ze swojego statusu (w różnych znaczeniach słowa - pun intended). Jeśli często zmieniam status na FB, komunikuję, że w moim życiu i w mojej głowie cały czas coś się dzieje: jestem otwarta, ciekawa świata - a curious and flexible, floating through being, an open one -  in short. I tutaj pojawia się kwestia: prawie niezauważalny mariaż przekonującej analizy komunikatów wizualnych z naszymi sądami uprzednimi. Sprowadzonymi, trywializując, do konkluzji, lepiej być na FB niż na NK. Oczywiscie - chciałoby się powiedzieć.

Przez to, że mam konto na FB dowiaduję się o wielu rzeczach, o których inaczej bym nie wiedziała. Odnajduję znajomych, z którymi straciłam kontakt i których e-maili i numerów telefonów nie byłabym w stanie dzisiaj (szybko) odnaleźć. Prowadząc odpowiednią politykę friendingu zapewniam sobie odpowiednie środowisko i to już Proust w czystej postaci. Śledzę rozmowy, jestem informowana o spotkaniach, wernisażach, wykładach. I tak dalej... Bardzo często to czysty pragmatyzm (nie mam nic przeciwko praktycznym udogodnieniom). Możliwości komunikacyjne są ogromne. Prywatne - i społeczne, by przypomnieć, mocno złożoną, jak się okazało, rolę FB w czasie walk w Tunezji.

Wartości, które mamy za obiektywne i bezsporne: otwartość, wymiana, umiejętność i chęć dzielenia się wiedzą/informacją (nawet głupstwami), są jednocześnie kryteriami naszej jakości bycia w świecie. Jedni są lepiej, inni gorzej. Prawa/praw bycia w świecie strzegą mechanicznie uruchamiane w głowie sądy. Analiza zjawiska, obyczaju - jak ta przeprowadzona przez Martę Klimowicz - może być, i na pewnym poziomie jest, trafna, niemniej ugruntowana w systemie rozróżnień na lepszych i gorszych, w systemie hierarchii społecznych. I tutaj zaczyna się problem, lawirowanie, raz, między analizą i oceną, dwa, między wyznaczaniem czy określaniem (albo jeszcze inaczej, potwierdzaniem) własnego statusu społecznego i odnawianiem statusu profilowego. Jestem na FB i dokonuję w ten sposób pierwszego przyporządkowania, modeluję to jak jestem, dzięki obecności na FB "załatwiam" też dziesiątki spraw. Wszystko to dzieje się równocześnie, na równoległych płaszczyznach, co oznacza, że musimy ustalać sensy niejako w biegu, by za chwilę z nich rezygnować i zaczynać cały wysiłek od początku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz