czwartek, 10 marca 2011

Max Ernst i zoetrop

W 1930 roku Max Ernst publikuje trzecią z kolei kolażową opowieść w obrazach - Rêve d'une petite fille qui voulut entrer au carmel czyli Sen dziewczynki, która chciała pójść do klasztoru. (Niech raczej chce "pójść" niż "wstąpić"). Część kolaży, starannie edytowaną można obejrzeć na blogu The Nonist. Ten zamieszczony poniżej wspomina Rosalind Krauss w eseju "Im/Pulse to See", zamieszczonym w Vision and Visuality (ed. Hal Foster), świetnej książce, jak wszytkie książki z serii DIA wydawanej przez Bay Press. Krauss zainteresował zoetrop i podwójność widzenia, która pojawia się za jego sprawą.

Max Ernst Sen... 1930
Grawiura z czasopisma La Nature 1888
Wpatrując się w rozmigotany obraz, co prawda ulegamy iluzji, ale widzimy też w jaki sposób jest ona wywoływana. Jak we śnie, argumentuje dalej Krauss i przechodzi do Rotoreliefów Duchampa. Nie artykułuje tego w słowach, ale przez dobór reprodukcji wyraźnie punktuje w jaki sposób interwencje Ernsta rozsadzają obrazy generowane przez dziewiętnastowieczne wynalazki.

Max Ernst La femme 100 tetes, 1929
Grawiura z La Nature, 1891


Zatrzymajmy się na chwilę przy wirującym obrazie. Dziewczynka nie chce go widzieć. Zasłoniła oczy, biegnie, ale wiadomo, że nie ucieknie. Obiecuje gołębiom (tak zwraca się do mew) cukier, chce je przekupić, prosi, żeby tylko nie wczepiały się jej we włosy. Jest tu Freud (Ernst jeszcze w czasach kolońskich sporo Freuda czytał), jest znajoma dla oka, obłaskawiona technika - i poetyka - dziewiętnastowiecznej grawiury ilustracyjnej. Taka potoczna grawiura pełniła rolę reklamy towarów nowych i niebywałych, przekazywała ponurą i ekscytującą sensację dnia, donosiła o kolejnym ataku Kuby Rozpruwacza albo morderstwie przy rue Morgue, współtworzyła nowy typ wyobraźni zbiorowej i nową rozrywkę, zagadkę kryminalną - wywoływała małe sensacje nerwowe, konstruowała codzienność, nadając jej natychmiast wymiar egzotyczny, wymiar rzeczy niecodziennych.

Zoetrop, zapomniany zdawałoby się gadżet kultury popularnej, mała sensacja sensualna sprzed stu pięćdzięsieciu lat, wraca echem jeszcze dzisiaj. It is trashy, yet sophisticated, jak Zoetrope All Story, magazyn wydawany przez Francisa Forda Coppolę. Selectism daje zwięzły opis kwartalnika.

W salonie przeładowanym ciężkimi meblami, ledwie mieszczącym nadmiar przedmiotów, odbywa się seans spirytystyczny (Conan Doyle interesował się spirytyzmem chyba, jeśli tak, to jest to ciekawa, charakterystyczna dla myślenia dziewiętnastowiecznego zbitka, coś takiego jak, powiedzmy, próby fotografowania ektoplazmy i nie tylko - Brought to Light: Photography and the Invisible). Spirytyzm, mesmeryzm, a w innym obszarze, dioramy, panoramy, taumatropy, zoetropy, praxinoskopy, fantaskopy, mutoskopy, latarnie magiczne i camerae obscurae - te ostatnie dotąd spełniające szlachetną rolę (łączy się "ciemne pokoje" z konstruowaniem, potem umacnianiem kartezjańskigo podmiotu) teraz "sponiewierane", oddane do zabawy "gawiedzi". Gapiom właściwie. Przy czym należeć do gawiedzi i być gapiem może w zasadzie każdy, tu stratyfikacja społeczna na moment, ale tylko na moment pokazu zostaje uchylona. W przypadku zoetropu i jego poprzednika myriopticanu, które przenosiły widowisko w przestrzeń prywatną, nie miało to znaczenia - i stąd tak ważna (wygodna) staje się. prywatność, jeden z mocnych fundamentów nowoczesności. Inaczej rzecz miała się z masstransiscopem, zaprojektowanym w latach siedemdziesiątych 20. wieku dla nowojorskiego metra.

Nowe - nowoczesne - widzenie rozwija się w dziwnym kontrapunkcie.  Z jednej strony mamy spojrzenie panoptyczne, nadzór i obserwację, z drugiej  drażnienie oka, podrażnienie nerwów. Nie jest to nawet ludyczność tylko... margines technologiczny? Nadprodukcja instrumentarium, śmietnik pomysłów? Dzisiejszy zoetrop cyfrowy przypomina panoptikon, ale i w jego wiktoriańskim poprzedniku można doprzatrzeć się panoptikonu na opak.

Wiktoriańskie wynalazki zbędne, jak zbędny nadmiar przedmiotów w salonie - etażery, żardiniery, konsolki, taburety, serwantki, serwety... Kompulsywna pomysłowość, coś można jeszcze wymyślić, dodać... Połączyć dwa w jednym, w absurdalny sposób podwoić użyteczność wątpliwego przedmiotu, zwielokrotnić widzialne, wprzęc je w rytm praktyki. Dziewiętnastowieczne gadżety i wynalazki zdają się należeć do tej samego zbioru obiektów. Nie rodzą się w laboratoriach naukowców, w pracowniach inżynierów, są raczej produktami amatorskiego pędu ku... nadmiarowi właśnie, jak przekroczeniem miary są, cielę o dwóch głowach czy kobieta z brodą... Wykraczanie poza potoczność dokonuje się w samym jądrze potoczności i może to jedna z najbardziej nowych innowacji nowoczesności - owa wymierność transgresji, jej dosłowność - złudzenie. O tym jest przecież Pani Bovary. Ujmowane w terminach psychofizjologii, zmechanizowane, złudzenie musi być złudzeniem prawdziwym, doświadczeniem paradoksalnym w swojej fizykalnej, mechanicznej prawdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz